22 czerwca 2012

Fochy, murawy, niedźwiedź i jaszczury ..... Czyli szlakiem na Połoninę Caryńską


    Opis naszej krótkiej, kilku godzinnej wyprawy pisze po ponad dwóch tygodniach od przejścia szlaku. Mam nadzieję, że tego powodu nie ominę nic szczególnego, ani ciekawego, a działo się nawet sporo.




    Jest sobota…. Jesteśmy zmęczeni wczorajszym wypadem na Tarnicę. Jednak jak równinne cepry przyjadą w góry, tak te potrafią im dać w tyłek.


Dodatkowo okazało się, że ma wybranka niefortunnie mnie spakowała. Tzn spakowała mi 2 koszulki na 4 dni wyjazdu. Tak w ogóle te dwie już uciorałem w dwa pierwsze dni urlopu.
Normalnie, aż się we mnie zagotowało.  Upocone, trochę brudne…. Eh … Przecież takiej nie założę na szlak. To nic, że tam trochę brudne, gorzej z zapachem potu, który potem rozsiewa się w Okół i przyciąga robactwo odstraszając większe zwierzęta.

Wiem, powiecie mi, dlaczego sam się nie spakowałem.
Ustaliliśmy, że pakujemy się razem z podziałem. To znaczy, że ja pakowałem sprzęt foto i elektroniczny, a Paula miała spakować ubrania i buty.
Jako, że była to jej wina, tak poszła do sklepu i kupiła mi koszulkę. No i kupiła … Tak, chyba o 3 rozmiary za małą. Poszliśmy razem wymienić. W sklepie się okazało, że rozmiar S odpowiadał XL, a XL odpowiadał S. Kurcze, całkowicie popierdzielone te numeracje rozmiarów.
Okazało się, że jedna na mnie pasuje, więc ją zakupiliśmy.
Niestety trochę komercyjna, ale napis na niej „W górach jest wszystko to, co kocham” od razu mi się spodobał. Pewnie dlatego, że KOCHAM GÓRY.
Kupiłem sobie również zgniłozieloną bandanę na głowę.

    Zjedliśmy śniadanie, zrobiliśmy kanapki i na szlak wyruszyliśmy przed południem.
Szlak na Połoninę Caryńską prowadzi z parkingu w Ustrzykach Górnych. Oczywiście, że szlaków na szczyt jest kilka, a my po prostu wybraliśmy ten.
Miał mieć on najdłuższe podejście, ale prze to miało być łagodne.
    Oczywiście u wejściu na szlak stoi budka, a niej pracownik BPN i pobiera opłaty.
Monika jak zwykle zaczęła robić problemy i narzekać, że wszędzie trzeba płacić.
A to za powietrze, a to opłata klimatyczna, to za wstęp do parku itp. Normalnie masakra. Nie lubię ludzi, którzy tak narzekają na wszystko.
    Zakupiliśmy bilety i wyruszyliśmy.
Dziewczyny zaczęły się martwic o niedźwiedzie, które żerują w tych lasach. Wbiliśmy im do głowy, że nie wychodzą one na połoniny, więc tam będą bezpieczne.
Tak szczerze, to właśnie na połoninie jest najłatwiej zobaczyć niedźwiedzia, który posila się korzonkami, czy borówkami, które porastają murawy alpejskie.
Monika dostała jakiegoś speeda. Szła tak szybko, jakby wypiła przynajmniej ze trzy energetyki, a poziom insuliny we krwi zwiększyłby się jej 2 razy ponad normę.
My z Paulą i Arturem szliśmy normalnie, zwykłym tempem. Było sporo pod górkę, a podejście wcale nie takie łatwe, choć trudne też nie. Najgorsze było wszechobecne błoto. W nocy padało, a nawet była burza (którą tylko ja słyszałęm, bo reszta miała mocny sen) i szlak w lesie był dość mokry. W ogóle było ciepło i duszno. Burza wisiała w powietrzu.
Ja miałem dodatkowe trudności, gdyż mam problemy z kolanami.
Nagle w pewnym momencie Monika zdębiała…. Zrobiła się zielona, delikatnie się cofa …
Ku**a tam jest niedźwiedź! Krzyknęła …
Ja ponoć też się zrobiłem blady, Paula już szykowała się do ucieczki.

Tak w ogóle, to uciekać nie wolno, dopiero gdy zwierzę zacznie atakować. Wtedy trzeba rzucić plecak czy torbę jaką mamy i biec jak najdalej. Najlepiej wdrapać się na drzewo. Rzucony plecak da nam chwilę czasu, gdyż niedźwiedź się przy nim zatrzyma by sprawdzić co, to jest, a jak mamy w nim prowiant to zajmie się jedzeniem. Da nam to kilkadziesiąt sekund, to kilku minut przewagi.
Jeżeli zwierzę nas zauważy i tylko obserwuje, to nie wolno uciekać. Trzeba się pochylić, nigdy nie patrzeć w oczy zwierzęcia okazując mu jak najwięcej szacunku. W końcu to ono rządzi.
Jest wtedy duże prawdopodobieństwo, że niedźwiedź nas nie zaatakuje. Atak niedźwiedzi nie jest spowodowany głodem i chęcią pożarcia nas. Tylko ochroną swojego terytorium, chęcią zjedzenia smakołyków jakie ze sobą nosimy na wycieczki, bądź w obronie. Atak przecież jest najlepszą obroną i zwierzęta to instynktownie stosują. Gdy okażemy mu, że to on jest panem i władcą tak najprawdopodobniej odejdzie.

No, ale wracając do naszej sytuacji. Monika coraz bardziej się cofała. Ja przygotowałem aparat i zbiornik z żelem obezwładniającym o zasięgu 8-10 metrów. To dobry sposób na większość atakujących zwierząt.
Monika już była całkiem zielona.
Nagle coś wychodzi z krzaków …
Ha ha ! Oj Monika, Monika … To był tylko strażnik parku, który sobie kucał przy szlaku i fotografował.

Jakoś do tej pory nie robiłem zdjęć. Nie chciało mi się. Lasy, jak lasy myślałem.
Skupiałem się bardziej na problemach z kolanem.

    Doszliśmy do wiaty. Urządziliśmy sobie tutaj mały piknik. Zebrało się trochę turystów. Zjedliśmy, posiedzieliśmy, a ja sobie przygotowałem aparat do fotografowania.

wiata



Obok w krzewach znalazłem dość urokliwą kapliczkę.




Porozmawialiśmy z innymi turystami na szlaku. Poinformowali nas, że na skraju lasu już nie daleko.
Wszędzie oczywiście było błoto… Błoto, błoto i jeszcze raz błoto.
Mi i Pauli to nie przeszkadzało. Buty mieliśmy dobre i przygotowaliśmy się. Artur też nie narzekał. Z resztą, Artur jest człowiekiem odpornym, surwiwalowcem, który wszędzie znajdzie miejsce dla siebie.
Przechodząc przez lasy nagle poczułem mocny zapach. Pachniało dosłownie wszędzie, a zapach ten zaczął oplatać każdy zakątek lasu. Pachniało czosnkiem …
Miałem wrażenie jakbym robił sos czosnkowo-jogurtowy, który uwielbiam. Zacząłem wąchać poszczególne rośliny i znalazłem tą, która tak pachniała.
Im wyżej wychodziliśmy, tym więcej tego cudownego zapachu, więcej roślin, a aromat stawał się intensywniejszy i piękniejszy.
Szkoda, że nie zrobiłem żadnych zdjęć tej rośliny, tego kwiatu.

Ale mogę powiedzieć, że był to czosnek niedźwiedzi, który akurat miał okres kwitnienia.
Zwiastował on nam też fakt, iż zbliżamy się do skraju bukowego lasu. Zauważyłem, że roślina ta rośnie przeważnie nieopodal kraju lasów.
Szliśmy jeszcze kawałek i wyszliśmy na polanę, a następnie na połoninę. Słońce zaczęło dogrzewać, gdyż nie było już cienia, ale przynajmniej zrobiło się sucho i skończyło się błoto.

Monika znów niczym z motorkiem w tyłku wybyła gdzieś na przód. W sumie, to nawet zniknęła nam z oczu. Przeszliśmy na ciut wyższe strefy Połoniny Caryńskiej, a za naszymi plecami ukazały się pierwsze widoki.
Był to widok w kierunku Tarnicy, którą z resztą również było pięknie widać.

Tarnica - widok z Połoniny Caryńskiej

Byliśmy tam wczoraj, a zdjęcia z tego szlaku można oglądnąć TUTAJ.
Przeszliśmy jeszcze kawałek, po czym usiedliśmy na sporym kamieniu, tuż pod dwoma małymi świerkami.
Po lewej stronie mieliśmy ów widok na Tarnicę, po prawej dalszy szlak na szczyt Caryńskiej, a na przeciw mieliśmy panoramę Małej i Wielkiej Rawki.


Wielka Rawka
szlak przez Połoninę Caryńską
Odpoczynek pod świerkami
Monika już całkiem znikła mi z oczu. Artur raczej szedł z nami delektując się widokami i Świerzym powietrzem. Śmialiśmy się też z Pauli, gdyż ciągle jadła jabłka. Co jej robię zdjęcie, to Paulinka jest z jabłuszkiem. Jakby nie patrzył to słodkie to było, a dziewucha pozbywała się balastu w swoim plecaku, jakim były piękne, dorodne jabłuszka.
Nie powiem, bo sam tez się skusiłem i zjadłem dwa. Pyszne były.

Poszliśmy dalej. Pomimo, że już byliśmy na Połoninie Caryńskiej, tak do szczytu pozostał jeszcze spory kawałek. Jak dobrze pamiętam, to jakaś godzina pieszej wędrówki. Każdą minutę, chwilę i sekundę tej wędrówki przez kilka garbów połoniny umilały nam wspaniałe widoki. Górskie pejzaże, które można było podziwiać z każdej strony.
Połonina to rodzaj murawy alpejskiej, która charakteryzuje się brakiem drzew i znikoma ilością kosodrzewiny, więc nic nie przesłania widoków.
Od czasu, do czasu na szczytach garbów Caryńskiej pojawiały się skałki. Skały odkryte zapewne przez erozję, deszcze no i wędrujących od lat turystów.



Połonina Caryńska - widok w kierunku Tarnicy
Po drodze napotkaliśmy chrząszcza. Tzn. chrząszczy było dużo więcej, ale temu jednemu zrobiłem zdjęcie. Trochę gorzej się znam na chrząszczach więc prawdopodobnie jest to Biegacz fioletowy


 Im wyżej wychodziliśmy tym bardziej robiło się zimno, chłodno i wiały mocne, bieszczadzkie wiatry.
Mieliśmy kurtki, więc ubraliśmy się i poszliśmy dalej i jeszcze wyżej.
Na kolejnym garbie, przy również urokliwych skałkach zrobiliśmy sobie postój.
Ja wyciągnąłem aparat i znów fotografowałem. Kilka razy zmieniłem też obiektyw na rybie oko.


Do szczytu jeszcze kawałe










Odpoczynek


 Doszliśmy do przełęczy. Artur i Monika się po drodze trochę pokłócili. Tzn. Monika miała ciągle jakieś fochy, humory itp.
Artur pozostał na przełęczy, a ja z Paulą i Moniką poszliśmy na szczyt.
Zrobiło się zimno, pochmurnie i na dodatek od czasu do czasu pokrapywał deszcz, ale od czasu do czasu również wychodziło cieplutkie i grzejące słoneczko.
Do szczytu był jeszcze kawałek, a widoki ciągle zapierały dech w piersiach!
Wyciągnąłem z plecaka aparat, zawiesiłem na szyi i zacząłem więcej fotografować.

Wyłonił się tez piękny widok na szlak po garbach Caryńskiej, którym właśnie idziemy.
To jest właśnie ten urok Bieszczad. Łyse wierzchołki i wspaniałe widoki!

szlak przez Połoninę Caryńską

Artur odpoczywa w trawie na skrzyżowaniu szlaków

borówki

szlak

widok na szlak, w tle Tarnica
 Tak tez doszliśmy do szczytu Połoniny Caryńskiej.
Jest to 1297 m n. p. m. Wierzchołek ten zwany jest Kruhly Wierch

Widoki wspaniałe… Wiem powtarzam się, ale kocham te miejsca, więc wybaczcie.

Trochę fotografii ze szczytu.



widok na Połoninę Wetlińską i Smerek

Skałki na szczycie, czyli Kruhlym Wierchu

widok w kierunku wschodnim z Tarnica w tle


Monika na szczycie odwaliła chałę … No, ale nie będę o tym pisać, bo to dosyć niesmaczne. Zeszliśmy do Artura na Przełęcz Wyznańską i drugim szlakiem zaczęliśmy schodzić na dół.
Gdy tylko zaczęliśmy schodzić, tak zaczęło grzmieć. W błyskawicznym tempie, w kierunku Połoniny Wetlińskiej zaczęła się tworzyć burza.
Wielki cumulonimbus zaczął już wytwarzać kowadła, grzmiało i zrobiło się niebezpiecznie.
My byliśmy jeszcze na otwartej przestrzeni muraw, więc trzeba było przyspieszyć schodzenie do lasu.


schodzimy z Caryńskiej
  Przeszliśmy las, który potem zrobił się dość rzadki, a następnie wyłoniły się łąki, w dużej mierze porośnięte krzewami i gromadami drzew.
Bardzo urokliwe klimaty, w których można było spotkać niedźwiedzia. Zacząłem się za nimi rozglądać, że z nadzieją zrobię jakiemuś zdjęcie. Oczywiście z bezpiecznej odległości.




Niestety lecz misiów nie było. Za to natura mi urozmaiciła wypad.
Napotkaliśmy stadko wygrzewających się w słońcu Jaszczurek Żyworodnych.

To piękne, rzadkie i chronione gady. Wiele lat szukam ich w Puszczy Sandomierskiej, czyli w moich, mieleckich stronach. Jednak nigdy nie spotkałem.
Teraz miałem możliwość fotografii tych wspaniałych gadów. Niestety grzmiało, a na szlaku przeszło kilka osób, które wystraszyły mi modelki. Zrobiłem kilka zdjęć, jednak kiepskich.

Jaszczurka Żyworodna

Jaszczurka Żyworodna

Doszliśmy już do szosy na Ustrzyki Górne.
Kurcze, okazało się, że nie jeździły autobusy. Zmartwiliśmy się, gdyż mieliśmy ok. 10 km do campingu.
Jednak jechał bus, jakiś prywatny przewoźnik, który nas odwiózł prawie pod sam camping.

Wypad na ten szlak był naprawdę fajny. Polecam go każdemu, gdyż nie jest trudny, a jest niesamowicie widokowy. Wszechobecne panoramy, połoniny i potęga wiatru bieszczadzkiego robią spore wrażenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Serdecznie zapraszam do komentowania.

Instagram

************************************************

lajki